Przyszykowałem sobie drinka i zapaliłem cygaro. Wyłożyłem się wygodnie w potężnym, obitym prawdziwą skórą fotelu, oparłem stopy na jednej z półek mojej biblioteczki. Mam trzypokojowe mieszkanie, ale jest ciasno, ponieważ wzdłuż wszystkich ścian stoją regały z książkami. Wydmuchnąłem w zamyśleniu dym w kierunku sufitu. Mimo rozważenia rozmaitych opcji, jedno nie ulegało wątpliwości - telefon do Davidoffa był niezbędny. Jako członek zespołu miałem zastrzeżony numer profesora, pod którym mogłem go zastać o każdej porze dnia i nocy. Istniał jednak pewien problem - Davidoff cenił sobie spokój i prywatność, a każdy, kto nadużył udzielonych mu przywilejów, narażał się na jego gniew. Nie jestem mięczakiem, ale wierzcie mi - nie chcielibyście wkurzyć Davidoffa. Naprawdę nie chcielibyście…
Odetchnąłem głęboko i wystukałem numer profesora.
- Davidoff - usłyszałem.
- Dzień dobry, panie profesorze…
- O, Jasiu! - ucieszył się do słuchawki.
Nie było źle. Davidoff miał zwyczaj poufałego, niemal familiarnego traktowania osób, które lubił. Nielubiane lub takie, które mu się czymś naraziły, traktował z zimną, mrożącą krew w żyłach kurtuazją.
- Dzwonił do mnie pan Wirde… - zacząłem.
- Tak, tak… To tragiczna historia. Pomożesz mu oczywiście?
- Kiedy to nie moja dziedzina, panie profesorze…
- Służby specjalne z okresu Drugiej Rzeczypospolitej?
- Zniknięcie tych dokumentów nie miało raczej nic wspólnego z całą sprawą - odparłem z wahaniem.
- Miało - powiedział stanowczo Davidoff. - Zobaczy pan sam, panie Janku, po zapoznaniu się z konkretami. Ma to związek z czerwoną teczką.
Zamilkłem. Najwyraźniej traciłem punkty. Davidoff świetnie mówił po polsku, jednak nigdy nie rozróżniał zbyt dobrze takich imion jak „Janusz” czy „Jan”. Niemniej jednak sprawa była jasna - nie podobała mu się moja postawa, co zasygnalizował przejściem na „pan”. Kiedy przygotowywałem swój doktorat do publikacji, odłożyliśmy do osobnej teczki materiały, których ujawnienie mogłoby skrzywdzić żyjących jeszcze ludzi bądź stanowiło zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Czy miało to sens w przypadku archiwaliów sprzed dziesiątków lat? Nawet tych opatrzonych gryfem Ściśle Tajne? Jak mówiłem, niektóre sprawy rzucają długi cień. Wszystkie te dokumenty umieściliśmy w czerwonej kartonowej teczce.
- Hm…
- Chodzi o sprawę Alchemika - powiedział ostrożnie Davidoff.
Комментарии к книге «Chorangiew Michala Archaniola», Adam Przechrzta
Всего 0 комментариев