Kaisa ciągle jeszcze ścieliła łóżko, doprowadzając je do niespotykanej doskonałości, ja zaś wyjąłem z paczki papierosa, zapaliłem go i podszedłem do okna. Byłem sam. Dzięki niebiosom i Wszechmogącemu nareszcie byłem sam! Wiem, że to nieładnie tak mówić i nawet myśleć, ale jak okropnie trudno w naszych czasach zorganizować coś tak, żeby chociaż tydzień, chociaż jedną dobę, chociaż parę godzin spędzić w samotności! Nie, ja kocham swoją żonę, kocham swoje dzieci, nie żywię żadnych niedobrych uczuć wobec swoich krewnych i większość moich przyjaciół i znajomych to najzupełniej taktowni i przyjemni w obejściu ludzie. Ale kiedy dzień w dzień, o każdej godzinie nieustannie kręcą się wokół mnie, zmieniając jeden drugiego i nie ma żadnej nawet najmniejszej szansy, żeby się ich pozbyć, zostać samemu, gdzieś się zamknąć, wyłączyć… Sam tego nie znalazłem, ale mój syn gdzieś wyczytał, że podstawowym nieszczęściem współczesnego człowieka jest osamotnienie i niemożność porozumienia się z innymi ludźmi. Nie wiem, nie wiem. Albo wszystko to wymysły poetów, albo ja po prostu mam pecha. W każdym razie w moim przypadku dwa tygodnie samotności to właśnie to, czego mi potrzeba. I żeby nie było niczego takiego, co mam obowiązek zrobić, a tylko to, co robić mam ochotę. Papierosa zapalę wyłącznie dlatego, że mam ochotę, a nie dlatego, że ktoś podsuwa mi pod nos papierośnicę. I którego nie zapalę, jeśli nie będę chciał, właśnie dlatego, że nie chcę, a wcale nie dlatego, że madame Seltz nie znosi tytoniowego dymu… Kieliszek brandy przy kominku to nieźle. To rzeczywiście dobry pomysł. W ogóle chyba będzie mi tu nie najgorzej. Wspaniale! Jest mi dobrze samemu z sobą, z moim ciałem, jeszcze stosunkowo młodym, jeszcze silnym. Będę mógł pomknąć na nartach po skrzypiącym śniegu przez całą równinę aż pod niebieskawe zbocza gór. Wtedy będzie już zupełnie cudownie…
— Czy coś przynieść? — zapytała Kaisa. — Pan sobie życzy… Spojrzałem na nią i Kaisa znowu zasłoniła twarz dłonią. Miała na sobie obcisłą pstrokatą sukienkę i malutki koronkowy fartuszek. Jej obnażone ramiona były białe i pełne, a szyję otaczał sznur drewnianych korali.
— Kto tu u was teraz mieszka? — zapytałem.
— Gdzie?
— U was. W hotelu.
— W hotelu? W naszym? Mieszkają tu różni.
— Konkretnie — kto?
Комментарии к книге «Hotel pod poległym alpinistą», Arkadij i Borys Strugaccy
Всего 0 комментариев